Obecnie Tłumaczone Fiki

  • Smoczy Książe: "Biały Mag"
  • Awatar Legenda Aanga: "Opowieść o Lodzie i Dymie"
  • Kod Lyoko: "Wsparcie"

Smoczy Książe: "Biały Mag", Rozdział X

 


Tłumaczenie i publikacja fika za pozwoleniem autorki, FableTheWolf7.



Rozkazy Rayli i Calluma były proste. Rayla miała udać się na dwór Ezrana by ich ostrzec i rozpocząć natychmiastową ewakuaę stolicy. Callum miał latać od miasta do miasta ostrzegając innych, jako że jego cjtwarz wzbudzałaby większe zaufanie wśród ludzi którzy ich nie znali. Towarzyszyć miał mu cały legion smoków, którego zadaniem było przenieść ludzi w bezpieczne miejsce - u stóp Burzowej Iglicy, chronionej przez kolejnego smoka wyznaczonego do chronienia ludzkich uchodźców. Mieli nadzieję, że Sol Regem zostanie zatrzymany, ale nigdy nie można było być wystarczająco ostrożnym. 


“Sol Regem!” głośny ryk przedarł się przez powietrze, zwracając uwagę arcysmoka. Pomimo braku wzroku, odwrócił się w kierunku z którego dobiegał głos, czując ciało Królowej lądującej na ziemi obok niego. Czuł jej spojrzenie na sobie. Ponad nimi przelatywały hordy smoków, kierując się ku ludzkim ziemiom. Biorąc pod uwagę ton Królowej, mógł domyślić się jakie miały rozkazy. “Poddaj się!”

“Zubeia.” Powitał ją.


“Dla ciebie, Królowa Zubeia.” Warknęła.


“Nie jesteś moją królową.” Sol Regem odpowiedział. “Zezwoliłaś na powrót ludzi do Xadii i spójrz co się stało. Wielbiciele ludzi są wystarczająco obrzydliwi, a co dopiero czarni magowie? Nachodzą nasze ziemie, zabijają nasze elfy, kradną naszą magię. A to wszystko na twoich oczach, praktycznie z twoim przyzwoleniem.”


“Zbrodnie kilku nie usprawiedliwiają śmierci tysięcy niewinnych!”


“Żaden człowiek nie jest niewinny.” Stary smok zaryczał. “Księżycowa elfka nazwała człowieka jej przyjacielem, a ten “przyjaciel” cuchnął czarną magią.” Zubeia ryknęła, po czym rzuciła się na Sol Regema rozpościerając skrzydła spod których strzelały błyskawice.  


Rayla dziękowała swoim szczęśliwym gwiazdom, że strażnicy miejscy ją rozpoznali. Byłoby o wiele gorzej, gdyby musiała co chwila przechodzić przez przesłuchania odnośnie jej intencji, lub jeszcze gorzej, trafiła do więzienia zanim zdołała dotrzeć do Ezrana. Kolejną rzeczą za którą mogła być wdzięczna był fakt, że nie było jeszcze tak późno. Ignorowała podejrzliwe i zakłopotane spojrzenia, aż niemal podskoczyła gdy poczuła na ramieniu czyjąś dłoń.


“Hej, gdzie się pali?” Corvus zapytał.


“Musimy dostać się do Ezrana.” Rayla powiedziała zdyszana. “Jesteście atakowani!” Nie trzeba było więcej słów. Corvus i Rayla biegli już w kierunku sali tronowej.


Callum, z kolei nie miał do tej pory tyle szczęścia. Jego pierwszym przystankiem była śnieżna wioska u stóp Przeklętej Caldery, z której jedynie Ellis, Ava i weterynarz który pomagał jemu i Ezranowi z umierającym jajkiem, oraz około czterdziestu czy pięćdziesięciu mieszkańców wysłuchało go i wsiadło na grzbiet smoka, by zostać przewiezionym w bezpieczne miejsce. Większość jednak albo odrzuciło słowa Calluma jako brednie, lub po prostu nie zgodziło się opuścić swoich domów ze względu na coś, co mogło w ogóle nie mieć miejsca. Tak bardzo chciał mieć więcej czasu na przekonanie reszty wioski, ale czas był czymś czego nie miał. Musiał lecieć dalej.


Sol Regem chwiał się od porażenia, i prawie bez zastanowienia posłał falę ognia w kierunku Zubei. Szybkim ruchem skrzydeł wzbiła się w powietrze aby jej uniknąć. Wszystkie smoki musiały się zregenerować po użyciu swojej pierwotnej magii, więc przynajmniej mógł uniknąć porażenia przez krótką chwilę. Wzleciał za nią, jego lot o wiele wolniejszy i niezdarny, jako że jego jego niegdyś wspaniałe skrzydła były o wiele starsze i pełne dziur i ran. W pewnym sensie było mu łatwiej w powietrzu, gdzie mógł słyszeć ciągle łopot jej skrzydeł. Wiedział, że to ona; ich walka była arcybitwą - pojedynkiem między dwoma arcysmokami, którego nie mogła zakłócić żadna inna istota, przez ryzyko natychmiastowej śmierci z rąk jednego lub obu walczących.  


Sol Regem rzucił się na Zubeię, zgrzytając zębami gdy ta zabrała swój ogon i skorzystała z zamieszania aby uderzyć wielkim szponem w jego plecy. Dało jej to chwilę na złapanie oddechu. 


Z powrotem na Iglicy było o wiele spokojniej. Książe ostatecznie przestał zawodzić, choć tylko dlatego, że jego płacz pozostał bez odpowiedzi. Zdecydowanie uspokajała go obecność Ibisa, mógł oprzeć się o jego kolana. Braise siedziała razem z nimi, głaszcząc jego grzywę długimi, powolnymi ruchami i patrząc na niego z niepokojem. Zym był jednak zbyt przerażony, by to zauważyć. Dlaczego ten zły smok musiał spalać ludzi? Gdzie była jego matka? Gdzie są Callum i Rayla? Czy Ezran był bezpieczny? Z tego co mały smok rozumiał, ogień mógł skrzywdzić ludzi. Nie chciał żeby żadnemu z nich stała się krzywda. Jedynie kilku było złych, reszta była naprawdę miła. 


“To jest moje królestwo. Muszę go bronić jak tylko mogę.” Ezran nalegał. Służba dworska i ich rodziny zasiadały teraz na pięciu smokach, gotowi do drogi. Amaya usiadła na smoka jako ostatnia, musząc znaleźć jakiś rysunek. “Dostańcie się w bezpieczne miejsce, dołączę do was później.”


“Zostaję.” Zadecydował Soren,  wyglądający na niewzruszonego i nietypowo poważnego. Ezran pozwolił na to tylko dlatego, że Soren miał własne powody ku temu, poza jego obowiązkami królewskiego strażnika, i nie było już czasu na dyskusje.


“Lećcie, teraz!” Ezran zarządził, z autorytetem niezwykłym dla jedenastolatka. Smoki wzniosły się w górę, ignorując przerażone protesty niektórych swoich pasażerów. Pozostał tylko jeden smok, ten na którym przyleciała Rayla. Był gotowy lecieć wszędzie tam, gdzie było trzeba. Trójka bez słowa weszła i usadowiła się na smoku, który wystartował w kierunku przeciwnym do pozostałych, pozostawiając stolicę Katolis całkowicie pustą, po raz pierwszy od czasu jej powstania.


Na Burzowej Iglicy, liczba przerażonych ludzi rosła. Było ich już może tysiąc, a więcej było jeszcze w drodze. Niektóre osoby szukały przyjaciół bądź rodziny, a ci którzy się odnaleźli, robili wszystko aby się nie rozłączyć w ogromnym tłumie. Część z nich narzekała na upartych członków rodziny, którzy odmówili przybycia. Rodzice próbowali uspokoić swoje przerażone dzieci. Wszyscy przelatywali nad arcybitwą, i każdy z nich teraz wiedział, że ci obcy oraz ich król mówili prawdę. Wszędzie był mrok, ale księżyc i gwiazdy świeciły, nie było więc całkowicie ciemno. 


“Księżycowe Elfy!” Rozległ się krzyk. Prawdopodobnie instynktownie, wzniósł się lęk. Księżycowa elfka która przybyła razem z królem wydawała się przyjazna, ale była ona tylko jednym elfem. Było ich pięcioro, wyglądających równie młodo jak ona, idących w kierunku ludzi z bronią i nienawiścią w oczach. 


Potężny ogon uderzył o ziemię, zanim elfy zdążyły się zbliżyć. Smok zamiótł nim w ich kierunku, przyciągając niczym kot do swojego ciała i w ten sposób  unieruchamiając. Odwrócił się w kierunku Iglicy i wydał z siebie dźwięki wystarczająco głośne by dotarły na sam szczyt, a przy tym nie wystarczająco aby ogłuszyć ich ludzkich gości. Kilkoro odważnych dzieci uwolniło się z tłumu, aby bliżej się przyjrzeć, pomimo sprzeciwu ich rodziców. 


Dla ich wszystkich, był to pierwszy raz kiedy zobaczyły smoka czy elfa z bliska. Smok wzmocnił uścisk swojego ogona, by dopilnować aby nic się nie stało. Większość dzieciaków było przestraszonych pełnymi nienawiści spojrzeniami jakie rzucały im elfy. Starsi ze zdumieniem patrzyli jak trzy Podniebne elfy zleciały z iglicy i wylądowały nieopodal nich. Dzieci spoglądały na trójkę, skrzydlate elfy po obu stronach ciemnoskórego elfa którego skrzydła przemieniły się w ręce.


Te trzy elfy wyglądały na o wiele bardziej pokojowo nastawione niż ich Księżycowi odpowiednicy, gdy do nich podchodziły. Teraz bezskrzydły elf narysował w powietrzy spiralną runę, a dzieci z zachwytem patrzyły jak rzucał on zaklęcie z tajemniczą inkantacją. “Ventus Sparalis”.


Dzieciaki były oszołomione gdy same znalazły się w zasięgu działania zaklęcia, może przez to, że były tak blisko rzucającego. Każde z nich czuło strumień powietrza wchodzącego w ich ciała, jednak poza tym nic się nie stało.


“A więc to znowu wasza piątka.” Rzucający powiedział. “Widzę, że niczego się nie nauczyliście.”


“Gnij w rowie!” jeden z nich zawarczał. To żądanie padło jednak na głuche uszy, gdy on i jeden inny Księżycowy elf zostali obezwładnieni przez dwa Podniebne elfy, które w tym samym momencie wzleciały do góry i zniknęły w chmurach. Pozostali ludzie dołączyli teraz do swoich dzieci oglądających całą tą scenę. Jeden z pozostałych Księżycowych elfów przejął na siebie ciężar biadolenia pod nieobecność swojego kompana. “Oni są ludźmi! Sami mamy już wystarczająco dużo kłopotów, niech istoty niższego rzędu same się bronią!”


W tym momencie, cały strach zaczynał powoli schodzić z wielu ludzi. Te Księżycowe elfy nie były tymi samymi bezwzględnymi zabójcami, którzy przeniknęli ich ziemie i zamordowali ich starego króla; byli niewiele więcej, niż tylko płaczliwymi nastolatkami, dopiero wchodzącymi w dorosłość. Wyglądało na to, że Podniebne elfy były tego samego zdania, gdy wróciły i zabrały kolejną dwójkę, zostawiając ostatniego Księżycowego elfa uwięzionego pod smoczym ogonem.


“Na czas obecny, oni są naszymi gośćmi na Burzowej Iglicy, i nie ma się im stać żadna krzywda.” Podniebny elf powiedział. “Wy, z kolei,” skierował wypowiedź na piątkę Księżycowych elfów, “To już drugi raz kiedy próbujecie napaść na Burzową Iglicę w imieniu jakiejś żałosnej wendety. Królowa Zubeia zadecyduje o waszym losie gdy wróci. Do tego czasu, jestem pewien, że twój ojciec chciałby dowiedzieć się wszystkiego o twoich podróżach.” Jak na znak, pozostałe Podniebne elfy wróciły ponownie i dwójka była potrzebna aby opanować ostatniego elfa, który kopał i szarpał jak szaleniec. Po raz trzeci odlecieli na Iglicę, a smok mógł wreszcie pozwolić swojemu ogonowi odpocząć.


Elf odwrócił się w kierunku ludzi, patrząc na nich ze spokojem. Niektórzy wycofali się gdy rozłożył ramiona i wypowiedział dłuższą inkantację po której runy na jego ramionach rozświetliły się. Ludzie patrzyli ze zdumieniem, a dzieci z ekscytacją, jak pióra wyrosły z jego ramion, zmieniając je w wielkie czarne skrzydła. Pojedynczym ich zamachnięciem wystrzelił w górę niczym strzała, szybko znikając między chmurami.


Dwójka potężnych smoków całymi ciałami spadła z nieba nad Katolis. Sol Regem zaryczał gdy Zubeia ugryzła go w szyję, zaciskając swoją szczękę coraz mocniej i mocniej, aż w końcu przebiła jego twarde łuski. Czuła krew na swoich zębach. Sol Regem uwolnił się, szerokim ruchem szponu przejechał po jej twarzy, zostawiając dość dużą szramę w pobliżu jej oka. Nie zagrażała ona życiu, ale z pewnością pozostawi bliznę. Gdy Królowa puściła go, zwijając się z bólu, Sol Regem rzucił się na nią, przyciskając szponem jej twarz do ziemi. Był większy i silniejszy, próba uwolnienia się była nadaremna. Niski, złowieszczy śmiech dotarł jej uszu.


“Patrz, młoda. Patrz na sprawiedliwość przed twoimi oczami.” Sol Regem zaryczał. Zubeia zauważyla teraz jak blisko stolicy Katolis byli. Patrzyła bezradnie jak słoneczny smok uwolnił ogromny strumień ognia, podpalając stolicę jak wielką  pochodnię. Gdy obrócił głowę, okoliczne ziemie również stanęły w ogniu. Było źle; wiedziała, że Katolis było gęsto zalesione. Całe królestwo zajęłoby się ogniem w przeciągu kilku chwil. Ponad nimi, jej smoki unosiły się w powietrzu, z przerażeniem patrząc jak ogień rozprzestrzeniał się szybciej, niż jakikolwiek który widzieli.


Sol Regem nie zatrzymał się. Jego atak nigdy nie trwał tak długo. Jego gardło płonęło, i Zubeia widziała płomienie wychodzące z miejsc w których go ugryzła. Wtedy zrozumiała. Te łuski chroniły go przed jego własnym ogniem, zapewniały jego poprawny przepływ. Te rany pozwalały płomieniom się wydostać, paląc starego smoka. Sol Regem umierał i dawał z siebie wszystko, cały swój gniew, zanim ugotował samego siebie od środka.


Niedługo, Sol Regemowi skończyła się zarówno siła, jak i ogień. Zubeia prędko zepchnęła go z siebie, pozwalając jego cielsku upaść na ziemię. Szybko wzbiła się w powietrze, uciekając. W obecnej sytuacji nic innego nie można było zrobić. Stary smok nasłuchiwał jej odejścia, wycieńczony i poparzony. Śmiał się szaleńczo. Udało mu się, całe królestwo ludzi przestało właśnie istnieć. Nie obchodziło go to, że jego skrzydła i całe ciało właśnie ginęły w płomieniach. Wygrał tą walkę. Sol Regem zebrał w sobie siłę by unieść jego potężną głowę i pomimo swojego zniszczonego ogniem gardła, wydał z siebie ryk triumfu i zwycięstwa który roznosił się dookoła niego, gdy w końcu został strawiony przez swoje własne płomienie.


Zubeia leciała w kierunku skały na której stali bohaterowie dnia dzisiejszego; Callum, Rayla, Ezran i Soren, którzy zrobili wszystko co mogli aby ewakuować ludzi. Wylądowała obok nich, próbując ukryć swoje wyczerpanie, zwłaszcza przed ludźmi. Callum, Soren i Ezran z niedowierzaniem patrzyli jak ich dom, całe królestwo, stało w ogniu. Rayla mogła jedynie patrzeć na nich z sympatią, nie czuła się wystarczająco ich częścią aby rozpaczać razem z nimi. Dym który unosił się z pogorzeliska był na tyle duży, że można go było zobaczyć z Burzowej Iglicy. Nie było wątpliwości, że ocaleni ludzie wiedzieli już, co stało się z ich domem.


Zubeia leżała kilka stóp od nich z ciężkim sercem. Zawiodła ich. Odgłos skrzydeł i uczucie lądującego obok innego smoka sprawiły, że otworzyła oczy. Był to wodny smok, ten sam który uprzednio meldował jej o planach Sol Regema. Władczym szczebiotaniem, rozkazała mu zebrać tyle wodnych smoków ile jest w stanie; ugasić ten ogień i zabezpieczyć przed przedostawaniem się do innych królestw. Wystartował jak z procy.


Ukryta przed wszelkimi oczami stała dwójka elfów, jeden nieświadomy obecności drugiego. Widoczny elf patrzył z przerażeniem. Co poszło nie tak? Nie chciał aby to się stało. Szczerze, chciał jedynie nieco nastraszyć ludzi, gdy usłyszeli, że król Ezran jest w niebezpieczeństwie - może nawet wreszcie ich rozbić, jakoś wplątując w to elfy. Ale na pewno nie chciał tego. Z ciężkim sercem, odwrócił się i zaczął biec; wszystko co zostało mu do zrobienia, to dotrzeć na Burzową Iglicę i, jakby to określił jego ojciec, przyjąć karę jak mężczyzna. Nie mógł przyzwać smoka z tego miejsca, zauważyliby go zanim byłby gotów. Zbytnio bał się zaryzykować; chciał zebrać odwagę w drodze na Iglicę. Niewidzialny elf tylko uśmiechał się patrząc na katastrofę dziejącą się przed nim. To było zbyt perfekcyjne.


“Musimy stąd odlecieć.” Głos Calluma był słaby i odległy. Umieścił pocieszającą dłoń na ramieniu swojego brata, podczas gdy patrzyli na zgliszcza królestwa ich ojca. Wodny smok powrócił z kilkoma przedstawicielami swojego gatunku, oraz Pyrrah aby pomóc przetransportować ludzi na Iglicę. Wcześniejsza deklaracja Calluma o potrzebie odejścia była jedynym, co zostało powiedziane w czasie całej podróży.

Komentarze

Popularne posty